Nowe oblicze Greya (2018)
Reżyseria: James Foley
Gatunek: Melodramat
Premiera w Polsce: 9 lutego 2018
Ostatnia
już część ekranizacji światowego bestsellera autorstwa E.L. James, jak
poprzednie, można oglądać na wielkim ekranie w Walentynki. Karuzela
żenady rozpoczęta kilka lat temu nieprzerwanie się kręci, a twórcy starają się
zrobić wszystko, by każdy moment filmu przepełniony był przepychem i
seksualnością, jednak jak zwykle nieumiejętnie.
Za
Nowe oblicze Greya podobnie jak za jego Ciemniejsza stronę odpowiedzialny był James Foley. Przedstawiona historia rozpoczyna
się na ślubnym kobiercu, zaraz po chwilach, które oglądaliśmy w poprzedniej
części. Znudzeni weselnym przyjęciem bohaterowie wyjeżdżają w podróż poślubną
wprost do oryginalnej Francji, gdzie codziennie w innych ciuchach, wożą się
rowerem, czy opalają na płatnych plażach, by wieczorami wracać na swój jacht i
oddawać się rozpuście. Sielanka ma jednak swój koniec, gdy ktoś włamuje się i
podpala serwerownie w firmie Pana "czy
ty przewróciłaś oczami?!" Greya. Jego świeżutka żona rozpoznaje w podpalaczu
swojego byłego szefa, który od tego momentu żądny zemsty będzie śledzić,
zastraszać i prześladować Panią "ciągle zdziwioną bogactwem męża"
Grey. Szybki powrót do Stanów kończy momentalnie piękne krajobrazy, a
rozpoczyna chwile marnego kryminału i przewidywalności. Mąż z żoną to powracają
do czerwonego pokoju upokorzenia, by zaraz przechodzić pierwsze małżeńskie
kłótnie i sceny zazdrości. Zamknięta w złotej klatce (niestety nie dosłownie) Ana
co rusz sprzeciwia się miliarderowi, niby to nie specjalnie, lecz z drugiej
strony prowokując do wymierzenia kolejnej kary. Państwo Grey pomimo, że znajdują
się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, nie dają tego po sobie poznać,
ograniczając się jedynie do paru ochów i achów, a rzucanie kilku fochów i
oszukiwanie ochroniarzy staje się ich ulubionym zajęciem.
Podobnie
jak poprzedniej części film w nudny i przewidywalny sposób przeprowadza widza
po świecie bohaterów. Brak w nim polotu, a twórcy jedynie ograniczają się do
dawno już widzianych piersi Dakoty Johnson i tyłka Jami’ego Dornana, ... gdzie
to nowe oblicze! Co do odtwórców głównych ról, to pomimo upływu kolejnego roku
nadal nie opanowali oni aktorstwa na wyższym, niż drewniane, poziomie, jak
poprzednio pozostając równie transparentnymi i jedynie sztywno wygłaszającymi swoje
kwestie. Jedynym dobrym momentem poza końcowymi napisami, jest wplątanie w każdy
mniej lub bardziej ważny element dobrze znanych piosenek, ale z drugiej strony
żeby ich posłuchać wystarczy włączyć radio, a nie trzeba specjalnie iść do
kina!
Nowe
oblicze Greya wbrew tytułowi nie oferuje nic nowego. Jedynie odgrzewa podobne
uczucia zażenowania i pogardy, które już opanowane zostały w poprzednich
częściach. Jednak popularność bohaterów jeszcze nie jeden raz o nich przypomni,
a widzowie będą rzucać miliony monet, by na dużym ekranie zobaczyć odrobinę
wątpliwej miłości.
Patrycja
Strempel
Jakoś nie uległam tej manii Greya i po prostu cieszę się. Jest wiele lepszych historii do zekranizowania, ale wiadomo, że seria ekranizacji ,,bestsellerów'' będzie się sprzedawać najlepiej. Nic na to nie poradzimy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Kasia z bloga mojswiatliteratury.blogspot.com
Podziwiam Was, że byliście w stanie to obejrzeć, osobiście wymiękłam po pierwszej części
OdpowiedzUsuń