środa, 14 lutego 2018

Nowe oblicze Greya (2018) - recenzja

2 komentarze:
 
Nowe oblicze Greya (2018)
Reżyseria: James Foley
Gatunek: Melodramat
Premiera w Polsce: 9 lutego 2018

Ostatnia już część ekranizacji światowego bestsellera autorstwa E.L. James, jak poprzednie, można oglądać na wielkim ekranie w Walentynki. Karuzela żenady rozpoczęta kilka lat temu nieprzerwanie się kręci, a twórcy starają się zrobić wszystko, by każdy moment filmu przepełniony był przepychem i seksualnością, jednak jak zwykle nieumiejętnie.


Za Nowe oblicze Greya podobnie jak za jego Ciemniejsza stronę odpowiedzialny był James Foley. Przedstawiona historia rozpoczyna się na ślubnym kobiercu, zaraz po chwilach, które oglądaliśmy w poprzedniej części. Znudzeni weselnym przyjęciem bohaterowie wyjeżdżają w podróż poślubną wprost do oryginalnej Francji, gdzie codziennie w innych ciuchach, wożą się rowerem, czy opalają na płatnych plażach, by wieczorami wracać na swój jacht i oddawać się rozpuście. Sielanka ma jednak swój koniec, gdy ktoś włamuje się i podpala serwerownie w firmie Pana "czy ty przewróciłaś oczami?!" Greya. Jego świeżutka żona rozpoznaje w podpalaczu swojego byłego szefa, który od tego momentu żądny zemsty będzie śledzić, zastraszać i prześladować Panią "ciągle zdziwioną bogactwem męża" Grey. Szybki powrót do Stanów kończy momentalnie piękne krajobrazy, a rozpoczyna chwile marnego kryminału i przewidywalności. Mąż z żoną to powracają do czerwonego pokoju upokorzenia, by zaraz przechodzić pierwsze małżeńskie kłótnie i sceny zazdrości. Zamknięta w złotej klatce (niestety nie dosłownie) Ana co rusz sprzeciwia się miliarderowi, niby to nie specjalnie, lecz z drugiej strony prowokując do wymierzenia kolejnej kary. Państwo Grey pomimo, że znajdują się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, nie dają tego po sobie poznać, ograniczając się jedynie do paru ochów i achów, a rzucanie kilku fochów i oszukiwanie ochroniarzy staje się ich ulubionym zajęciem.

Podobnie jak poprzedniej części film w nudny i przewidywalny sposób przeprowadza widza po świecie bohaterów. Brak w nim polotu, a twórcy jedynie ograniczają się do dawno już widzianych piersi Dakoty Johnson i tyłka Jami’ego Dornana, ... gdzie to nowe oblicze! Co do odtwórców głównych ról, to pomimo upływu kolejnego roku nadal nie opanowali oni aktorstwa na wyższym, niż drewniane, poziomie, jak poprzednio pozostając równie transparentnymi i jedynie sztywno wygłaszającymi swoje kwestie. Jedynym dobrym momentem poza końcowymi napisami, jest wplątanie w każdy mniej lub bardziej ważny element dobrze znanych piosenek, ale z drugiej strony żeby ich posłuchać wystarczy włączyć radio, a nie trzeba specjalnie iść do kina!

Nowe oblicze Greya wbrew tytułowi nie oferuje nic nowego. Jedynie odgrzewa podobne uczucia zażenowania i pogardy, które już opanowane zostały w poprzednich częściach. Jednak popularność bohaterów jeszcze nie jeden raz o nich przypomni, a widzowie będą rzucać miliony monet, by na dużym ekranie zobaczyć odrobinę wątpliwej miłości.


Patrycja Strempel

2 komentarze:

  1. Jakoś nie uległam tej manii Greya i po prostu cieszę się. Jest wiele lepszych historii do zekranizowania, ale wiadomo, że seria ekranizacji ,,bestsellerów'' będzie się sprzedawać najlepiej. Nic na to nie poradzimy.
    Pozdrawiam
    Kasia z bloga mojswiatliteratury.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam Was, że byliście w stanie to obejrzeć, osobiście wymiękłam po pierwszej części

    OdpowiedzUsuń