środa, 28 lutego 2018

Uciekaj! (2017)
Reżyseria: Jordan Peele
Gatunek: Horror
Premiera w Polsce: 28 kwietnia 2017

Jordan Peele w swoim pełnometrażowym debiucie angażuje się w kino grozy. Jednak z wyczuciem, i rzadko spotykanym w filmach tego typu sensem, prowadzi widza w bogaty świat społecznych podziałów, z którego razem z głównym bohaterem będziemy chcieli uciekać.


Film opowiada historię Chrisa, który wraz ze swoją dziewczyną jedzie do domu jej rodziców by w końcu ich poznać. O bohaterach nie wiemy zbyt wiele. Twórcy ograniczają się jedynie do tego, że są oni w związku, a Chris prawdopodobnie jest jeszcze bardzo dobrym fotografem. Dlatego też początkowo nie angażujemy się przesadnie w ich życie, a jedynie zastanawiamy się razem z głównym bohaterem, czy biali rodzice dziewczyny zaakceptują jej czarnoskórego chłopka. Wszystko początkowo wydaje się znakomicie układać, a zarówno rodzice Rose, jak i ich bogaci znajomi są chłopakiem zafascynowani, ujawniając przy tym swoje liberalne podejście do życia. Jednak w ich posiadłości, prezentującej się niczym nieprzeciętny dom z filmów o niewolnikach, czarnoskórzy służący z dobrotliwością i uśmiechem na twarzy usługują swoim panom, a na światło dzienne zaczynają wychodzić kolejne niepokojące fakty. Widz powoli razem z bohaterem odkrywa tajemnice rodziny i jej dziwne zapędów, w tym ciągle stukającą łyżeczką o brzeg filiżanki matkę, czy lekko szalonego brata, których zachowania świetnie oddają momenty grozy i zapowiadają nieunikniony zwrot akcji.

Przerysowana forma filmu świetnie uwydatnia jego temat. Wprowadza widza w trans, z którego jednak chcemy wychodzić równie szybko, jak główny bohater. Pokazuje przy tym wszystkie rysy na amerykańskim społeczeństwie, wraz z ich uprzedzeniami i rasistowskimi zapędami oraz swoiste poczucie wyobcowania, jakie może wyczuwać Chris znajdując się na terenie posiadłości.  W całości tej niespokojnej konwencji świetnie wypadają aktorskie kreacje. Pierwszorzędnie prezentuje się drugi plan, a Catherine Keener i Bradley Whitford w rolach rodziców bohaterki znakomicie kreują swój przerażający świat oparty na tajemnicach. Pomimo kilku plusów, film nie jest niepozbawiony wad. Wprawdzie rozgrywające się wydarzenia intrygują, jednak wprowadzone dosyć prostolinijnie, nie dostarczają maksimum emocji. Dobrym zabiegiem natomiast jest połączenie momentów grozy z iście komediowym wydźwiękiem. Niewymagające słowne potyczki zdecydowanie dodają odrobinę lekkości i momentami rozwiewają gęstą mroczą atmosferę.

Uciekaj! to kino grozy, w którym nie przerażają stwory z kosmosu, czy duchy, a psychologiczna gra z widzem, gdzie straszą ludzie i ich upodobania.



Patrycja Strempel 

wtorek, 27 lutego 2018

Nić widmo (2017)
Reżyseria: Paul Thomas Anderson
Gatunek: Dramat
Premiera w Polsce: 23 lutego 2018

Pasja i obsesje łączą wiele filmów, jednak w tym nagromadzeniu powtarzanych obrazów Paulowi Thomasowi Andersonowi udało się uchwycić odrobinę wrażliwości i pasji, tak potrzebnej przy portretowaniu ekranowej zawziętości, a zarazem mistrzostwa. Reżyser, podobnie jak Daniel Day-Lewis w swojej ostatniej w karierze roli, z gracją porusza się po kolejnych scenach, by zadziwiać przesadną perfekcją.


Nić widmo to historia Reynoldsa Woodcocka, w którego roli, ostatni prawdopodobne już raz na ekranie, oglądamy Daniela Day-Lewisa. Aktor tym razem wciela się w postać krawca i projektanta, będącego zarazem wyjątkowo zawziętym, pedantyczny i samotnym człowiekiem. W swoim idealnym świecie pozbawionym najmniejszych uchybień kreuje kolejne piękne stroje dla największych światowych nazwisk. Jego dom mody oblegany jest przez idealne kobiety, pragnące odrobiny piękna, które z niesamowitą perfekcją potrafi wydobywać Woodcock, a przy tym nie tracąc ciętego języka i nieugiętego charakteru. Do czasu, gdy na swojej drodze spotyka Almę (Vicky Krieps), która swoją idealną proporcją i urokiem, zachwyca projektanta. Rozpoczyna się ich toksyczna relacja, uszyta zmysłowo i z nutą ciekawości. Pełna metafor i kulinarnej perfekcji, która pozornie tak nieistotna odgrywa kluczową filmową rolę.

Film ujmuje swoją momentalną delikatnością, by w innych momentach wraz z widzem poruszać najgłębsze sekrety kapryśnego krawca. Odkrywa pożądanie, ale przede wszystkim ujmuje metaforami i niedopowiedzeniami, które budują ten film i dodają mu czasu na zastanowienie. Perfekcyjnie prezentuje się Daniel Day-Lewis z ciągłym grymasem na twarzy i nieugiętym charakterem. Prezentuje postać człowieka perfekcjonisty, który ogarnięty ciągłą chęcią doskonałości zatracił w sobie resztki uczucia i zrozumienia dla drugiego człowieka. Zatopionego w swojej pasji podziwiamy, ale również współczujemy i chcemy unicestwić za obojętność. Kibicujemy Almie i jej szalonym podstępom, bo to właśnie ona wbrew pozorom wiedzie prym w tym nierównym romansie. W jej roli na ekranie oglądamy Vicky Krieps, która bardzo dobrze oddaje zagubienie bohaterki w pełnym bogactwa świecie, a przy tym stara się nie zagubić swojej lekkości i uroku.

Nić widmo to pozycja pełna perfekcji i wyszukanych strojów. Dobrze skrojony kostiumowe dzieło, które oglądamy na lekkim fabularnym głodzie, momentami chcąc przyspieszania wolnej, ciągnącej się w nieskończoność akcji, a z drugiej chwilowego zatrzymania przy tajemniczym romansie opartym głównie na egoizmie bohaterów.



Patrycja Strempel 

niedziela, 25 lutego 2018

Czarna Pantera (2018)
Reżyseria: Ryan Coogler
Gatunek: Akcja, Sci-Fi
Premiera w Polsce: 14 lutego 2018

Po krótkiej przerwie Marvel znowu zaprasza do kina. Tym razem z nowym bohaterem i w odrobinę innym stylu przy współpracy z Ryanem Cooglerem - reżyserem wprawdzie z niewielkim stażem, oferują widowisko bardziej stonowane, jednak takie, które warto zobaczyć.


Tym razem bohaterem, którego historię oglądamy na ekranie jest T'Challa – król małego afrykańskiego państwa Wakanda, które za sprawą ogromnych zasobów cennego kruszcu wydaje się być technologiczną potęgą. Jednak ukryci w gęstej dżungli mieszkańcy, nie ujawniają się przed obywatelami świata. Żyją w spokoju korzystając z nieskończonych zasobów wyjątkowego vibranium. Do czasu gdy T'Challa jako Czarna Pantera będzie musiał zmierzyć się ze swoim przeciwnikiem, a zarazem pretendentem do tronu i walczyć o  pozycję w oczach poddanych. Rozgrywająca się w dwóch, zdecydowanie rożnych od siebie światach historia to pojedynek siły, jakich w Marvelowkim świecie było wiele, jednak żaden nie prezentował aż tak mocnych politycznych kwestii.

Film ten przede wszystkim świetnie łączy wszelkie nawiązania do bogatej afrykańskiej kultury z afroamerykańskimi elementami, by jeszcze mocniej podkreślać swoje polityczne przesłanki. Stosunkowo dobrze prezentują się również efekty specjalne, które nie są nadmiernie przesadzone, a wręcz naturalnie współgrają z odciętą od zewnętrznego świata,  technologicznie rozwiniętą Wakandą, oczywiście nie w każdym momencie. Wszelkie sceny walki zrealizowano z wymagam efekciarstwem, jednak zdecydowanie mniej nachalnie niż w poprzednich podobnych filmach Marvela.

Produkcja zadowala również aktorsko. Oferuje minimalny powiew świeżości, której tak brakowało po odświeżanych ciągle przygodach Iron-Mana, czy innych Avengerów. Czarna Pantera może na równi z innymi bohaterami zabiegać o uwagę widza, podobnie jak towarzysząca mu ekipa na ekranie, a przede wszystkim mocne kobiece postaci, które zdecydowanie ocierają się o feminizm.

Czarna Pantera to film pełen tradycji i rozmachu. Pomimo, że niepozbawiony scenariuszowych wad, prezentuje iście superbohaterski poziom. Pozostaje jedynie czekać, aż T'Challa będzie musiał ustąpić z tronu kolejnemu pretendentowi Marvela.



Patrycja Strempel  

sobota, 24 lutego 2018

Żona czy mąż? (2017)
Reżyseria: Simone Godano 
Gatunek: Komedia
Premiera w Polsce: 16 lutego 2018

Małżeńskie perypetie od lat napędzają niejedną filmową fabułę, dostarczając porcji dramatyzmu lub humoru, zależnie do wizji reżysera. W zabawnym świetle małżeńskie konflikty ukazał postanowił Simone Godano w włoskiej komedii Żona czy mąż?

Małżeństwo Sofii i Andrei przeżywa kryzys spowodowany rutyną, przemęczeniem i nadmiernym skupieniem na swoich sprawach. W życie małżonków wkrada się obojętność podszyta złośliwością i wydaje się, że nie ma już dla nich ratunku przez rozwodem, a rozmowy z terapeutą jedynie mogą nieco odwlec ten moment. Sporo zmienia się w ich życiu, gdy w wyniku nieudanego eksperymentu z wynalazkiem Andrei, neurochirurga, który marzy o sukcesie swojego wielkiego odkrycia, główni bohaterowie zamieniają się osobowościami i świadomością. Nim uda im się zająć rozwiązaniem tego problemu, będą musieli przeżyć kilka dni w ciele swojego partnera.
 Żona czy mąż? to film, który wychodzi od mało oryginalnego pomysłu, choć posiadającego potencjał i do dobrej komediowej zabawy i do źródła trafnych społecznych obserwacji i diagnoz. Niestety zamiast tego dostajemy sporo klisz i powielające stereotypy gagi, które choć z początku śmieszą, szybko stają się nudne, jak gra pary głównych bohaterów, granych przez Kasię Smutniak i Pierfrancesco Favino. Całe ich kreacje opierają się na kilku gestach, które są trafne, to jednak powielane przez cały film zaczynają nużyć. Znużenie to uczucie, które towarzyszy przez większość seansu tego filmu, żarty nie śmieszą, aktorzy irytują, a o czymkolwiek innym ciężko tu mówić, bo reżyserii tutaj brak, a zdjęcia to zupełna bylejakość.

Żona czy mąż? mógł być ambitną obyczajową komedią, która zadała by pytania o rolę mężczyzny i kobiety, i zdiagnozowała społeczne zmiany. Niestety nic z tego. Zamiast tego dostajemy słabe filmidło do szybkiego zapomnienia. 


Za możliwość obejrzenia filmu dziękujemy Kino Świat.

Daniel Mierzwa

piątek, 23 lutego 2018

Jeszcze nie koniec (2017)
Reżyseria: Xavier Legrand 
Gatunek: Dramat
Premiera w Polsce: 16 lutego 2018

W ostatnim czasie w kinie wiele jest motywów poruszających małżeńskie konflikty. Twórcy głównie angażując się w prowadzone sprawy rozwodowe oraz ich konsekwencje, wprowadzają widzów w niezwykle intymny świat, nie każdemu znany, a pełen często brutalności i niezrozumienia. Podobnie jest i tym razem, a pełnometrażowy debiut Xaviera Legranda - Jeszcze nie koniec to wyborowy przykład kina z klasą.


Film Jeszcze nie koniec pokazuje historię rozwodzącej się pary, którą poznajemy w niezwykle długiej i wymownej scenie toczącej się rozprawy w sądzie rodzinny, o to kto podejmie się opieki nad małoletnim synem Julienem. W oparciu o sprzeczne zeznania, sędzia nie potrafi rozstrzygnąć sprawy na korzyść któregoś z małżonków i powierza opiekę nad chłopcem obojgu rodzicom. Jednak wybuchowy ojciec budzi strach w Julienie, i chce on unikać  kolejnych spotkań z nim, a jak najwięcej czasu spędzać z matką i pełnoletnią siostrą, która zresztą podobnie jak brat unika kontaktu z ojcem. W kolejnych scenach twórcy ukazują jak destrukcyjne może być zachowanie człowieka, gdy podważy się jego autorytet jako dobrego ojca i męża. Ukazują skrzywdzonego dorosłego człowieka, który w obliczu własnego niepowodzenia, negatywne emocje przenosi na resztę rodziny, do tego stopnia, że odwracają się od niego wcześniej najbardziej wspierający go rodzice. "Ten człowiek" jak zwykł nazywać ojca Julien wbrew obietnicom pozostał wybuchowym, agresywnym człowiekiem, którego nieobecność nie budzi niczyich zmartwień.

Akcja filmu oparta jest głownie na emocjach. Oczywistym jest, że zawsze towarzyszą one filmowym bohaterom, jednak tutaj wraz z nimi prowadzona jest cała tonacja pozycji. Z każdą kolejną sceną, gdy ekranowa atmosfera gęstnieje, a konflikty narastają, emocjonalna kumulacja prowadzona jest wspólnie z nimi. Widz otrzymuje pełne krzyku, momentami również  agresji kino, które mocno oddziałuje za psychikę, by ostatecznie doprowadzić do chaosu rozgrywającego się w pozornie bezpiecznych przestrzeniach. 

Na ekranie dobrze prezentuje się obsada. Z dużym zaangażowaniem perfekcyjnie wypada młody Thomas Gioria, jednak warto również zwrócić uwagę na Denisa Ménocheta w roli Antoine’a (ojca) ogarniętego obsesją mężczyzny, który świetnie dawkuje emocjonalność i swój wybuchowy charakter.
Jeszcze nie koniec to istna gatunkowa mieszanka, która sprawie łączy społeczny dramat z elementami psychologii oraz thrillera. Kino pełne życia, które świetnie pokazuje prawdę, a przy tym w surowy sposób klasyfikuje rodzinne relacje.


Patrycja Strempel 

czwartek, 22 lutego 2018

Volver (2006)

Reżyseria: Pedro Almodovar
Gatunek: Dramat
Premiera w Polsce: 29 września 2006


Pedro Almodovar to reżyser, którego nazwisko znane jest nawet kinowym ignorantom. Jednym z jego filmów jest Volver, którego premiera miała miejsce na festiwalu filmowym w Cannes w 2006 roku.
To opowiedziana wyłącznie z kobiecej perspektywy (czyli sposobem charakterystycznym dla tego reżysera) fabuła. Historia opiera się na perypetiach Raimundy (w tej roli zjawiskowa Penelope Cruz)- matki i żony, później wdowy, oraz innych kobiet z jej rodziny (córki, siostry, matki i ciotki) i sąsiedztwa.
Życie Raimundy można nazwać udanym, mimo, wiszącego nad nim cienia tragedii, jaką była śmierć jej rodziców. Cały porządek życia kobiety i jej bliskich zostanie jednak zburzony przez utratę pracy przez Paco - jej męża. To wydarzenie pociągnie za sobą konsekwencje, w tym także kilka bardzo tragicznych. Nie zburzą one jednak pewności siebie Raimundy, a postać grana przez Cruz mimo trudności odnosi biznesowy sukces.
Almodovar w swoim filmie bardzo sprawnie żongluje konwencjami. Płynnie przechodzi z tonacji komediowych do bardzo dramatycznych. Nie boi się też elementów thrillera ani dużej liczby wątków obyczajowych. Sporo tu także elementów charakterystycznych dla realizmu magicznego.Fabuła początkowo wydaje się prosta i przewidywalna, z każdą minutą staje się jednak coraz mniej oczywista, a każdy kolejny wątek ukazuje poprzednie w nowym świetle.
Volverze na szczególną uwagę zasługuje gra aktorska całej damskiej części obsady (nagrodzonej Złotą Palmą w Cannes). W grze aktorek nie ma ani odrobiny fałszu, każda z nich wypada przekonująco w roli kobiety niosącej bagaż doświadczeń. A Penelope Cruz, Carmen Maura i Blanca Portillo w tym filmie pokazały mistrzowski kunszt aktorski i stworzyły jedne z najlepszych kobiecych ról w historii europejskiego kina.
Volver to kino proste pod względem formalnym. Ale bardzo bogate jeżeli chodzi o wartość artystyczną i emocjonalną.


Daniel Mierzwa

wtorek, 20 lutego 2018

Pomiędzy słowami (2017)
Reżyseria: Urszula Antoniak 
Gatunek: Dramat
Premiera w Polsce: 17 lutego 2018

Urszula Antoniak to polska (choć mieszkająca w Holandii) reżyserka, której filmy odnoszą sukcesy na festiwalach na całym świecie. Nawet w rodzinnym kraju nie jest jednak powszechnie rozpoznawalną postacią kina, ponieważ jej obrazy trafiają tylko do grona fanów autorskiego kina. Przyczyną tego jest jej reżyserski styl, skupiony na formie oraz psychologii postaci, pełen melancholii, subtelnie oddziałujący na widza, a nie porywający go, znacznie bliższy filmowemu esejowi niż tradycyjnej fabule. Nie inaczej jest z jej najnowszym filmem, owacyjnie przyjętym na festiwalu w Gdyni Pomiędzy słowami.

Michael, a właściwie Michał, jest dobrze radzącym sobie prawnikiem w Berlinie. Choć jest Polakiem, odcina się od swoich korzeni i z perfekcyjnym akcentem udaje Niemca. W dopasowanym garniturze, ciemnych okularach i z pracą, o której wielu marzy, wydaje się człowiekiem sukcesu, a nie przegranym emigrantem. Będzie musiał jednak przemyśleć kim jest, gdy w jego życiu pojawi się nie widziany od lat, nieobecny w jego życiu ojciec. Człowiek wolny, artystyczna dusza, ale też daleki od sukcesu jaki odniósł jego syn, jakby nie przekazał mu genu polskiego nieudacznictwa.
Urszula Antoniak kolejny raz tworzy film powolny, wyciszony, ale pełen emocji. Bohaterowie mierzą się ze swoim życiem, przeszłością oraz ze sobą nawzajem, wystawiając się nie liczne próby. Kolejny raz nakręciła też film przepełniony cielesnością, ale skupiony na duchowości, psychice i wnętrzu.
Na oklaski zasługują też jej obsadowe wybory. Jakub Gierszał tworzy najlepszą kreację w swoim życiu, postać Michaela pasuje do jego fizjonomii, wyciszonego sposobu bycia i koresponduje z osobistą historią. Andrzej Chyra jako Stanisław nawiązuje do swojego wizerunku, ale też do ról, które już kiedyś stworzył.

Pomiędzy słowami to kolejne niełatwe dzieło Urszuli Antoniak. Tym razem jednak pod trudną formą kryje niewątpliwe bogactwo znaczeń, treści i refleksji. To bez wątpienia najbardziej udany ze wszystkich jej dotychczasowych filmów. 


Daniel Mierzwa

sobota, 17 lutego 2018

Winchester. Dom duchów (2018)

Reżyseria: Michael Spiering, Peter Spiering
Gatunek: Horror
Premiera w Polsce: 9 lutego 2018

Horrory to gatunek, który zawsze trzeba traktować z rezerwą i wybierając się do kina zawsze należy brać pod uwagę, że może nasz czekać poważne rozczarowanie. Niestety nie zmieni tego Winchester. Dom duchów, któremu nie pomaga nawet udział w nim wybitnej aktorki, jaką jest Helen  Mirren.

Sarah Winchester odziedziczyła udziały w produkującej broń, która należała do rodziny jej męża. Bogactwo tym razem nie przyniosło szczęścia, bo zdziwaczała starsza pani uważa, że ciąży na niej klątwa, a to wszystko spowodowane jest przez duchy osób, które zginęły z broni produkowanej przez wytwórnię rodziny Winchesterów. Kobieta całą energię i pieniądze poświęca na dosłownie niekończące się przebudowy jej ogromnej rezydencji. Trafia do niej też Jason Clark, lekarz, który ma na życzenie przedsiębiorstwa, w którym kobieta ma udziały, ocenić jej stan psychiczny. Pobyt w gmaszysku szybko okazuje się pełnym nadprzyrodzonych wydarzeń doświadczeniem.
Oparty na prawdziwej, i niezmiernie ciekawej, historii Sarah Winchetser i jej niesamowitego domu Winchester. Dom duchów straszy (a właściwe próbuje straszyć) jedynie pełnym cieć montażem, wyskakującymi postaciami i czerwonym światłem. Cała reszta filmowych elementów już zupełnie nie przeraża a budzi jedynie zażenowanie. Aż żal Helen Mirren, której dotychczas najżałośniejszym filmem w dorobku był Jak wykończyć Panią T.? Niestety teraz to wątpliwej jakości dzieło zyskało poważną konkurencję. Reżyserki duet braci Spierig kopiuje to, co w horrorach widziano już setki razy i serwuje nam zimny kotlet, bo zabrakło im nawet pomysłów na to jak smacznie go odgrzać. Na marne wychodzą też ich próby budowania gotyckiego klimatu. Bo zakryta czarnym welonem, wystrojona w żałobną suknię Helen Mirren i słaba, niezbyt dobrze poprawiona komputerowo scenografia, bardziej wydają się być żartem niż korzystaniem z konwencji. Jedynym ciekawym elementem filmu można uznać konflikt postaci. Reprezentująca wiarę w nadprzyrodzone zjawiska i świat nie tylko materialny Sarah Winchester wystawia na próbę charakter racjonalnego Jasona Clarka. Mimo różnić wspólnie zmierzą się z potężnymi siłami z świata zmarłych. Aby dojść do oklepanej puenty, że nie wszystko można logicznie wytłumaczyć i wyjaśnić.

Winchester. Dom duchów to film, który zmusza nas do przemyśleń. Niestety twórcom nie chodziło raczej o to, żeby widzom po seansie ich dzieła długo chodziło po głowie pytanie – Dlaczego powstają tak wtórne i słabe filmy?


Daniel Mierzwa

piątek, 16 lutego 2018

Szron (2017)
Reżyseria: Sharunas Bartas
Gatunek: Dramat
Premiera w Polsce: 16 lutego 2018

Współczesne motywy w kinie wnoszą wiele momentów do zatrzymania i zastanawiania się. Nawiązanie do konfliktu rozgrywającego się na Ukrainie porusza Sharunas Bartas w filmie pełnym chłodu o wymownym tytule Szron.


Film ten będący koprodukcją Francji, Polski, Litwy oraz Ukrainy, pokazuje losy młodej litewskiej pary – Rokasa oraz Ingi, poproszonej o przewiezienie darów humanitarnych na teren ogarnięty wojną na Ukrainie. Poproszeni przez znajomego, bez większego zastanowienia podejmują się zadania. Bez wcześniejszej analizy pakują auto i wspólnie wyruszają w drogę, by poczuć odrobinę adrenaliny. Traktują wyjazd jako przygodę, która jednak już na zawsze ich odmieni. Reżyser oferuje istny film drogi, przerywaną kilkoma postojami podróż przez Polskę wprost na Ukrainę. Wyjazd w nieznane okazuje się dla bohaterów prawdziwą szkołą życia, pełną problemów, czy odnajdywania i odkrywaniu siebie. Już pierwszy postój okazuje się wyzwaniem, gdy bohaterowie spotykają się z Andrzejem (Andrzej Chyra), który wcześniej zapewniał im bezproblemowe przejechanie przez granicę, teraz zabawia w luksusowym hotelu. W kolejnych scenach rozgrywa się popis świadomości i pojęcia, jakim charakteryzują się bogaci dziennikarzy. Przy kolejnych papierosach, czy butelkach trunków, prawią mądrości o wojnie i jej skutkach. Snują wnioski i beztrosko wygłaszają swoje zdanie, zupełnie nie mając pojęcia o temacie. Reżyser dosadnie pokazuje dystans dzielący dwa światy. Na nim zresztą opierają się również kolejne etapy podróży, gdy bohaterowie postawieni prawie na polu bitwy, musza zmierzyć się z własną ciekawością i odszukać w sobie (na ich nieszczęście nieumiejętnie) odrobinę pokory i szacunku.

Reżyser wprowadza widza w swoisty trans, zamknięty w lodowatych barwach świat niebezpieczeństwa, w które tak chętnie wchodzą główni bohaterowie. Film ten wydaje się obiektywnym obrazem wojny, przepełniony wieloma postawami i motywami, które w nienarzucający się sposób klasyfikują go jako dramat z odrobiną wymownej grozy.

Szron to dobra filmowa metafora, która wprawdzie niepozbawiona wad prezentuje emocjonalną opowieść o ignorancji, rozgrywająca się na wschodnich, pustych drogach. Pełna realizmu kreacja świetnie buduje napięcie, by ostatecznie wzburzyć i pozostawić w widzach surowe doświadczenia.


Patrycja Strempel


czwartek, 15 lutego 2018

Dzień po Walentynkach smutny miś śpiewa mało znany wokalista. Ale nie o dziś nie o misiach, ale o niedźwiedziu. I to nie byle jakim a Złotym Niedźwiedziu, bo już jutro zaczyna się 68. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie, znany jako Berlinale.

W jury pod przewodnictwem Toma Tykwera, reżysera kultowego Biegnij, Lola, biegnij, znanego Atlasu chmur czy popularnego serialu Babylon Berlin, znalazło się miejsce dla belgijskiej aktorki Cecile De France, hiszpański wieloletni dyrektor Filmoteki Hiszpańskiej Chema Prado, japoński kompozytor Ryuchi Sakamoto oraz dwie Amerykanki: producentka Adele Romanski i krytyczka filmowa Stephanie Zacharek. I jak zwykle jurorzy będą mieli niełatwe zadanie, bo w konkursie głównym mamy nowe obrazy takich twórców jak Gus Van Sant, Wes Anderson czy Lav Diaz. Jest też bardzo mocny polski akcent, bo o główną nagrodę powalczy nowy film Małgorzaty Szumowskiej – Twarz. Polska reżyserka od lat na Berlianale ma już wyrobioną szanowaną markę i została tam nagrodzona jako najlepsza reżyserka, była też kiedyś w jury u boku samej Meryl Streep. Równie ciekawe jest poza konkursem, gdzie premiery będą miały nowe filmy Stevena Soderbergha oraz Jose Padhili. Z tyłu nie zostaje też sekcja Panorama. Bo tam swoje dzieła pokażą Kim Ki-duk, Ursula Meier oraz znany aktor Idris Elba.

Pozostaje tylko trzymać kciuki za polski film i czekać aż festiwalowe nowości zawitają do naszych kin!
Czwarta władza (2017)
Reżyseria: Steven Spielberg
Gatunek: Dramat
Premiera w Polsce: 16 lutego 2018

Steven Spielberg od lat jest ikoną Hollywood i mistrzowsko zrealizowanego kina. Chętnie sięga po prawdziwe historie i przemienia je w porywające filmowe opowieści. Nie inaczej jest tym razem.
Czwarta władza to oparta na faktach historia ekipy gazety The Washington Post. Właścicielka i reporterzy dziennika stanęli przed poważnym dylematem, gdy w ich ręce trafił tajny raport o wojnie w Wietnamie. Okazało się, że przez lata amerykańska administracja niezależnie od opcji politycznej okłamywała swoich obywateli, bez oporów wysyłając swoich obywateli na przegraną wojnę w tropikalnej dżungli.

Właściwie cały film bohaterowie filmu dyskutują o swoich powinnościach, etosie i odpowiedzialności, nieraz powołując się na zapisy amerykańskiej konstytucji i dziedzictwo Ojców-założycieli USA. Jednak Spielberg jest tak doświadczonym reżyserem, że nawet obraz składający się z dialogów, monologów i przekładania papierów potrafi uczynić wciągającym tak, że czeka się na rozwój wydarzeń z wypiekami na twarzy. Czwarta władza jest jednak zbyt zanurzona w amerykańskiej kulturze i historii, przez to traci nieco emocjonalnej temperatury dla polskiego widza, choć mówi o uniwersalnych sprawach relacji między obywatelami, a władzą.
Czwarta władza to pean na cześć dziennikarzy oddanych prawdzie, uczciwych i traktujących swoją pracę jako misję, dla których rywalizacja z konkurującymi redakcjami to nie tylko walka o czytelników, ale też na wartościowe artykułu. To też nostalgiczne wspomnienie dekady lat. 50, czasów, kiedy obywatele w imię wartości potrafili walczyć o to, co najważniejsze, a nie myśleli tylko o swojej wygodzie czy karierze. A postaci są niezwykle wiarygodne. Co jest zasługą zarówno świetnej obsady. Meryl Streep, choć nie tworzy tutaj bohaterki na miarę swoich najlepszych ról, to jest bardzo dobra jako Kay Graham, rozdartą między troską o gazetę, której jest właścicielką, o etos dziennikarskiej  pracy, a lojalnością wobec swoich przyjaciół. Tom Hanks również wypada znakomicie jako Ben Breedle, dziennikarz, który troszczy się o swoją karierę, ale też nie potrafi przejść obojętnie wobec spraw najwyższej wagi.
Czwarta władza to film, do którego nie można się przyczepić pod żadnym względem. Ale czego można było się spodziewać po tak uznanym reżyserze i wyśmienitej obsadzie.


Daniel Mierzwa

środa, 14 lutego 2018

Nowe oblicze Greya (2018)
Reżyseria: James Foley
Gatunek: Melodramat
Premiera w Polsce: 9 lutego 2018

Ostatnia już część ekranizacji światowego bestsellera autorstwa E.L. James, jak poprzednie, można oglądać na wielkim ekranie w Walentynki. Karuzela żenady rozpoczęta kilka lat temu nieprzerwanie się kręci, a twórcy starają się zrobić wszystko, by każdy moment filmu przepełniony był przepychem i seksualnością, jednak jak zwykle nieumiejętnie.


Za Nowe oblicze Greya podobnie jak za jego Ciemniejsza stronę odpowiedzialny był James Foley. Przedstawiona historia rozpoczyna się na ślubnym kobiercu, zaraz po chwilach, które oglądaliśmy w poprzedniej części. Znudzeni weselnym przyjęciem bohaterowie wyjeżdżają w podróż poślubną wprost do oryginalnej Francji, gdzie codziennie w innych ciuchach, wożą się rowerem, czy opalają na płatnych plażach, by wieczorami wracać na swój jacht i oddawać się rozpuście. Sielanka ma jednak swój koniec, gdy ktoś włamuje się i podpala serwerownie w firmie Pana "czy ty przewróciłaś oczami?!" Greya. Jego świeżutka żona rozpoznaje w podpalaczu swojego byłego szefa, który od tego momentu żądny zemsty będzie śledzić, zastraszać i prześladować Panią "ciągle zdziwioną bogactwem męża" Grey. Szybki powrót do Stanów kończy momentalnie piękne krajobrazy, a rozpoczyna chwile marnego kryminału i przewidywalności. Mąż z żoną to powracają do czerwonego pokoju upokorzenia, by zaraz przechodzić pierwsze małżeńskie kłótnie i sceny zazdrości. Zamknięta w złotej klatce (niestety nie dosłownie) Ana co rusz sprzeciwia się miliarderowi, niby to nie specjalnie, lecz z drugiej strony prowokując do wymierzenia kolejnej kary. Państwo Grey pomimo, że znajdują się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, nie dają tego po sobie poznać, ograniczając się jedynie do paru ochów i achów, a rzucanie kilku fochów i oszukiwanie ochroniarzy staje się ich ulubionym zajęciem.

Podobnie jak poprzedniej części film w nudny i przewidywalny sposób przeprowadza widza po świecie bohaterów. Brak w nim polotu, a twórcy jedynie ograniczają się do dawno już widzianych piersi Dakoty Johnson i tyłka Jami’ego Dornana, ... gdzie to nowe oblicze! Co do odtwórców głównych ról, to pomimo upływu kolejnego roku nadal nie opanowali oni aktorstwa na wyższym, niż drewniane, poziomie, jak poprzednio pozostając równie transparentnymi i jedynie sztywno wygłaszającymi swoje kwestie. Jedynym dobrym momentem poza końcowymi napisami, jest wplątanie w każdy mniej lub bardziej ważny element dobrze znanych piosenek, ale z drugiej strony żeby ich posłuchać wystarczy włączyć radio, a nie trzeba specjalnie iść do kina!

Nowe oblicze Greya wbrew tytułowi nie oferuje nic nowego. Jedynie odgrzewa podobne uczucia zażenowania i pogardy, które już opanowane zostały w poprzednich częściach. Jednak popularność bohaterów jeszcze nie jeden raz o nich przypomni, a widzowie będą rzucać miliony monet, by na dużym ekranie zobaczyć odrobinę wątpliwej miłości.


Patrycja Strempel

poniedziałek, 12 lutego 2018

Drive (2011)
Reżyseria: Nicolas Winding Refn
Gatunek: Akcja
Premiera w Polsce: 16 września 2011 


Nicolas Winding Refn długo był reżyserem anonimowym, bo kto zresztą pamiętałby autora filmu Panna Marple: Nemesis. Przełomem w jego karierze stał się Drive.
Fabuła tego filmu nie jest zbyt skomplikowana, właściwie to w ogóle nie jest skomplikowana. Bezimienny kaskader i mistrz jazdy samochodem (Ryan Gosling z niezmiennym wyrazem twarzy) pod wpływem uczucia do sąsiadki (urocza i dziewczęca Carey Mulligan) postanawia pomóc jej mężowi (Oscar Isaac jeszcze przed wielką karierą w Hollywood) w napadzie na lombard. Nie idzie jednak on pomyśli mężczyzn i przez to wszystko się komplikuje.
W tym filmie mamy wszystko, czego powinniśmy oczekiwać po porządnym filmie akcji, dużo (nawet bardzo dużo) krwi, szalone pościgi stylowymi samochodami i odpowiednia ilość nagich piersi. Film też jest bardzo stylowy, Refn miesza kicz (czcionka w czołówce) i wyrafinowanie. Znakomita jest tu też electro-popowa muzyka.
Drive to jest dziwnym przypadkiem kina akcji, w którym akcja nie jest na pierwszym planie. Bardziej chodzi tu o nieśpiesznie rozkoszowanie się kadrami, to trochę jak pokaz slajdów. Bo fabuła rozwija się tutaj powoli, a tempo większości scen nie jest zbyt szybkie.

Film Refna to niestety tylko filmowa konfekcja. Piękna i wysmakowana, ale nie kryje się za nią nic więcej.


Daniel Mierzwa

niedziela, 11 lutego 2018

Plan B (2018)
Reżyseria: Kinga Dębska
Gatunek: Dramat, Komedia 
Premiera w Polsce: 2 lutego 2018

Gwiazda Kingi Dębskiej z pełną mocą zabłysnęła na przełomie 2015 i 2016, gdy do kin zawitały jej dwa dobrze przyjęte zarówno przez widzów, jak i krytykę filmy – dokumentalny Aktorka i fabularny Moje córki krowy. Za oba obrazy została obsypana deszczem nagród, dlatego jej nowy film Plan B był jedną z najbardziej oczekiwanych premier na początku tego roku.

Plan B to przeplatające się opowieści o ludziach różnej płci, wieku, zajęć i życiowej sytuacji. Każdego z nich spotyka jednak na kilkanaście dni przez Walentynkami poważny cios od losu, który każe im przewartościować swoje życie i poszukać tytułowego planu B lub przynajmniej bratniej duszy, która pocieszy ich w trudnej sytuacji.
Nowy film Kingi Dębskiej zaczyna się w sposób typowy dla polskiego kina spod znaku romantycznych baśni z ultranowoczesną Warszawą w tle. Ten oklepany obrazek szybko jednak zmienia się w połączony szalonym montażem kolaż scen z modnych klub i hipsterskiego wnętrza kamienicy. A i z tej tonacji reżyserka szybko wyrywa nas pokazują informacje o komunikacyjnej katastrofie, która wprowadza już do końca rasowy sznyt kina obyczajowego z lekko magicznym zacięciem. Co prawda sporo tutaj złotych myśli jak z kolorowych magazynów, bohaterów, których skądś już znamy i elementów kiczowatych tak, że oglądanie ich aż boli, to jednak reżyserka potrafi obronić swój film. Bo przede wszystkim nie pokazuje nam tylko cukierkowego świata. Wręcz przeciwnie łatwo przychodzi jej wystawianie bohaterów na okrutne próby. Mimo to nie traci poczucia humoru. Tak samo scenariusz, który miesza i przeplata opowiadane historie i nie pozwala na dogłębne poznanie postaci i ich bohaterów, ma jedną ogromną zaletę – pełne naturalności dialogi, czyli to czego w polskich filmach, zwłaszcza odżegnujących się od kina artystycznego, można ze świecą szukać. Udane są też obsadowe wybory, choć śmietanka polskiego aktorstwa jest często dobrana dosyć zachowawczo. Na pewno na szczególna uwagę zasługuje rola Edyty Olszówki. To doświadczona aktorka, którą ostatnio jednak rzadko widujemy na dużym ekranie. I jak pokazuje ten film powinniśmy tego żałować, bo w roli Agnieszki daje prawdziwy koncert swojego talentu.

Plan B to udane kino środka. Słodko-gorzka historia z odrobiną miejsca na refleksję. Ale jeśli tak ma wyglądać polskie kino mainstreamowe, to jestem jak najbardziej na tak!


Daniel Mierzwa

sobota, 10 lutego 2018

Jestem najlepsza. Ja, Tonya  (2017)
Reżyseria: Craig Gillespie
Gatunek: Biograficzny, Dramat, Sportowy 
Premiera w Polsce: 2 marca 2018


Do 1994 roku wielu myślało, że świat łyżwiarstwa figurowego to rzeczywistość elegancka jak piruety robione w tiulowych spódnicach. Jednak brutalny napad na znaną łyżwiarkę Nancy Kerrigan wstrząsnął całym światem sportu. Okazało się, że za tym incydentem może stać jej rywalka Tonya Harding i to na jej losach postanowił skupić się Craig Gillespie, reżyser najbardziej znany ze swojego debiutanckiego filmu Miłość Larsa.

Tonya Harding od dziecka trenuje łyżwiarstwo figurowe. Mimo ogromnego talentu ciężko jej się jednak dopasować do tego świata, czego nie ułatwia jej stosująca przemoc matka. Gdy osiąga pierwszy wielki sukces jej życie się wychodzi na prostą, jednak nie na długo. Gdy wraz ze swoim mężem-menadżerem próbują nastraszyć jedną z jej rywalek, sytuacja wymyka się spod kontroli.
Jestem najlepsza. Ja, Tonya stosuje chwyty jakie znamy ze sportowych filmów. Są tutaj ambicje i podporządkowanie życia dla sportu, ogromne dążenie do sukcesu zostaje też nagrodzone. Sportowa rywalizacja nie jest tutaj jednak najważniejsza. Najistotniejsze rzeczy dzieją się w życiu prywatnym głównej bohaterki. Od dziecka jest ona ofiarą przemocy zarówno fizycznej, jak i psychicznej ze strony okrutnej matki. Również jej partner a później mąż nie raz zachowuję się wobec niej agresywnie. A sama Tonya tkwi w tych relacjach, ponieważ rozpaczliwie poszukuje akceptacji, której nie dostaje ze strony sportowego środowiska i związku, do którego należy. I choć nie brakuje jej ambicji, ma problemy z tym, aby dopasować się do świata, do którego aspiruje, co budzi w niej kolejne frustracje.
Jestem najlepsza. Ja, Tonya to film, po którym można spodziewać by się niezbyt ciekawej historii, bo życie łyżwiarki, która nigdy nie osiągnęła imponującej liczby sukcesów, a naprawdę głośno zrobiło się o niej dopiero  po wydarzeniu z Nancy Kerrigan, nie wydaje się porywającą opowieścią, to scenariusz tego filmu jest znakomity. Jestem najlepsza. Ja, Tonya porywa od samego początku i ani na chwilę nie traci tempa. Sięgając przy tym zarówno po wątki komediowe, jak dramatyczne, nie unikając poruszających momentów. Sporą zasługę w tym, że jest to tak udany film ma obsada. Prym wiodą Margot Robbie w tytułowej roli i partnerująca jej na drugim planie brawurowa Allison Janney w roli jej matki LaVony.

Jestem najlepsza. Ja, Tonya  to mariaż kina sportowego z obyczajowym komediodramatem, który  udał się znacznie bardziej niż kariera tytułowej bohaterki. 


Daniel Mierzwa

czwartek, 8 lutego 2018

Gnomy rozrabiają (2017)
Reżyseria: Peter Lepeniotis
Gatunek: Animacja
Premiera w Polsce: 26 stycznia 2018

Niewiele potrzeba, by stworzyć marną animację. Pozbawioną ambitnej fabuły i charyzmatycznych bohaterów, gdzie wszystko sprowadza się do schematycznej akcji i niedopracowanych czarnych charakterów. Taki właśnie film dla najmłodszych widzów oferuje Peter Lepeniotis - twórca wcześniej zaangażowany z Gang Wiewióra, kolejny raz pokazuje, jak niewiele potrzeba, by nikt nie chciał w kinie oglądać jego filmów.


Gnomy rozrabiaka źle prezentują się już na plakacie i podczas seansu zwiastuna, a im bardziej staramy się wejść w ich świat tym jest gorzej. Twórcy prezentują dosyć powtarzalną historię Elki, prawie już nastolatki, która przez ciągle przeprowadzki nigdzie nie potrafi znaleźć sobie przyjaciół. Co gorsza ich nowy dom okazuje się ruderą niczym z filmów o Drakuli i zamieszkują go małe gnomy ogrodowe. W tym momencie rozpoczyna się karuzela żenady. Połączenie kiczu z elementami fantasy i młodzieżowych problemów. Elka, jako że trafiła do szkoły pełnej stereotypów, chce być lubiana i stara się zakolegować z  trzema, popularnymi dziewczynami, oczywiście nie zabrakło tutaj również wyluzowanego sportowca, czy nerda, z którego wszyscy żartują. Na nieszczęście bohaterki, to ten ostatni mieszka w jej sąsiedztwie, i podobnie jak ona odkrywa tajemnicę gnomów. Jak się okazuje, te małe ogrodowe stworki wcale nie rozrabiają, a jedynie starają się uratować świat, przed tajemniczymi Trogami z innego wymiaru.

Film nieumiejętnie stara się połączyć wątki fantastyczne, z kinem młodzieżowym. Wszystko jednak słabo do siebie pasuje, a kolejne elementy fabuły zdecydowanie nie zachwycają. Twórcy wyraźnie określają postawy bohaterów, by później część z nich mogła powiedzieć "a nie mówiłem", a pozostali po prostu odejść w zapomnienie, jednak najlepszą bohaterką okazuje się matka dziewczyny, bo najszybciej udaje jej się zniknąć z ekranu.

Gnomy rozrabiają to animacja pomyłka. Z naiwną fabułą i drewnianymi bohaterami. Wprowadza małe fioletowe kulki będące śmiertelnym zagrożeniem dla świata, które w żaden sposób nie przerażają, a wręcz śmieszą swoją infantylnością. Przykro patrzeć na tak nieudaną propozycję, zarówno od strony wizualnej, jak i realizatorskie, która nie oferuje nic poza zażenowaniem.


Patrycja Strempel


środa, 7 lutego 2018

Paradoks Cloverfield  (2018)
Reżyseria: Julius Onah
Gatunek: Sci-Fi
Premiera w Polsce: 4 lutego 2018

Netfilx tworzy spore ilości własnych produkcji. I to nie tylko serialowych, ale tez filmów fabularnych, naszpikowanych gwiazdami, ze sporymi budżetami i ambicjami (w końcu dwa filmy ich produkcji znalazły się w konkursie głównym zeszłorocznego festiwalu w Cannes, a to spory prestiż i potwierdzenie artystycznych wartości filmowego dzieła). Tym razem Netflix wziął się za kontynuacje historii z uniwersum Cloverfield. Dwie poprzednie części wylądowały w kinach. A trzecia, najnowsza, Paradoks Cloverfield właściwe bez zapowiedzi wyładowała na stronie Netflixa. 

Międzynarodowa ekipa ciężko pracuje na stacji kosmicznej w celu uruchomienia źródła ogromnej energii, co pomogłoby pogrążającej się w coraz większym chaosie Ziemi. Przez długi czas próby aktywacji urządzenia nic nie dają. Aż w końcu się udaje. Skutki wydają się jednak bardzo niepokojące. Wydaje się, ze Ziemia zniknęła, a na statku dzieją się coraz dziwniejsze rzeczy. 
I choć fabuła zapowiada się interesująco, bo wyjściowy pomysł, przenikające się wymiary i kosmiczne kłopoty, mogłyby być porywającym i intrygującym konceptem, to z każdą minutą seansu ma się coraz mniejszą nadzieję na satysfakcję z tego seansu.
Scenarzyści odbijają przez kalkę sprawdzone i nieświeże pomysły na akcje osadzoną na stacji kosmicznej. A ich jedyne autorskie pomysły są bardzo blisko żenady. Na swoje szalone fabularne pomysły nie znajdują żadnego uzasadnienia, a niestety są tak głupie, że widz też żadnego nie znajdzie. Dialogi są po prostu fatalne i pozbawione jakiejkolwiek lekkości i błyskotliwości, a postaci tak płaskie, że mogłyby być bez straty zagrane przez papierowe wycinanki i szkoda dla nich doświadczonej międzynarodowej obsady (są tutaj takie gwiazdy światowego kina jak Daniel Bruhl czy Ziyi Zhang, jednak i oni nie są wstanie pomóc temu filmowi). O reżyserii tego filmu ciężko cokolwiek stwierdzić, bo wydaje się nikt się tutaj nią nie zajmował, inaczej efekt nie byłby aż tak rozczarowujący.

Paradoks Cloverfield to prawdziwy filmowy paradoks. Interesujące uniwersum, światowej klasy obsada i parę ciekawych scenariuszowych pomysłów, a mimo to efekt jest, najdelikatniej mówiąc, rozczarowujący. 


Daniel Mierzwa