Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi (2017)
Reżyseria: Rian Johnson
Gatunek: Przygodowy, Sci-fi
Premiera w Polsce: 14 grudnia 2017
Sentymentalny powrót do świata świetlnych mieczy trwa. O ile
premierze Przebudzenia mocy
towarzyszył hype, nostalgia i globalna promocja, tak Ostatni Jedi, który zawitał do naszych kin nie potrzebował aż
takiej reklamy, aby budzić spore emocje. Na szczęście to oczekiwanie nie było
na marne, a nowa część sagi z akcją dawno, dawno temu w odległej galaktyce nie
rozczarowuje.
Ruch Oporu pod wodzą wojowniczej księżniczki Lei nadal toczy
boje z złowieszczym Najwyższym Porządkiem. I choć buntownicy wygrywają pod
dowództwem znanego z poprzedniej części Poe Damerona, niestety sporym kosztem, pierwsze
starcie, to galaktyczni następcy Imperium nie dają za wygraną i rozpoczynają
pościg za flotą Ruchu Oporu. Tymczasem gdzieś na odległej planecie Rey
odnajduje Luke’a Skywalkera i prosi go, aby ten jak niegdyś Obi-Wan Kenobi
powrócił, aby przywrócić nadzieję walczącym z panującym w całej galaktyce złem.
Jednak mistrz Jedi chce za wszelką cenę uniknąć angażowania w ten konflikt. A
Rey nawiązuje w Mocy kontakt z Kylo Renem, jej wielkim wrogiem.
Gwiezdne wojny:
Ostatni Jedi to kolejna część serii, która powiela schematy charakterystyczne
dla swoich poprzedniczek. Na szczęście Rian Johnson okazuje się reżyserem,
który nie tylko szanuje dorobek swoich poprzedników, świetnie czuje klimat tej
kosmicznej baśni, ale nie boi się też dodać czegoś nowego i dzięki niemu
podział na ciemną i jasną stronę mocy jest niewyraźny jak jeszcze nigdy. Swoim
bohaterom nadaje rysy charakteru, dzięki którym stają się znacznie ciekawsi, a
nasze uczucia względem nich płynnie się zmieniają. Luke Skywalker, doświadczony
mistrz Jedi, nadal ma w sobie coś z żartownisia i zawadiaki. Jednak to co
widział i przeżył, odbiło też na jego duży piętno traum, a na co dzień towarzyszy
mu rozgoryczenie. Co świetnie oddaje znakomity Mark Hamill, aktor, którego
kariera nie potoczyła się tak jak powinna. Na najciekawszych bohaterów całego
uniwersum wyrastają Rey i Kylo Ren. W poprzedniej części niebyły to fascynujące
postaci, lecz teraz dostajemy znacznie więcej informacji o tych bohaterach, a
ich portrety psychologiczne stają się bardziej skomplikowane. Można wreszcie
też docenić castingowy, niezwykle trafiony, ale nieoczywisty wybór ich odtwórców.
A ich wspólne sceny to prawdziwa wojna gwiazd o uwagę widza, w której dobrze
radzi sobie odgrywająca Rey Daisy Ridler, którą dopiero filmy z serii Star Wars uczyniły rozpoznawalną, jak i grający Kylo Rena Adam Driver, który
przed otrzymaniem tej roli był już cenionym aktorem z udanym serialem, dobrymi filmami
i Pucharem Volpi otrzymanym na MFF w Wenecji na koncie. Świetny w swojej roli
jest też Oscar Isaac, zuchwały Poe Dameron wydaję się być postacią skrojoną pod
jego aktorski temperament, i choć to kolejna część widać, że nie jest tym
bohaterem znudzony. Świetne są też nowe gwiazdy w rolach drugoplanowych. Laura
Dern świetnie pasuje do roli wyniosłej wiceadmirał Holdo i dba o to, abyśmy jak
najdłużej nie przejrzeli jej postaci. A Benicio del Toro jako DJ jest tak znakomity, że tylko żałujemy, że tak
rzadko widzimy go na ekranie. Nieco słabiej wypada John Boyega, choć jego
wątek, w którym towarzyszy mu Kelly Marie Tran jako Rose, wprowadza sporo energii
i poczucia humoru do całego filmu.
Jednak ten film to nie tylko aktorzy, ale też znakomite
efekty specjalne i imponujące scenografie, które ani przez moment nie wypadają
słabo czy tandetnie. A wygenerowana komputerowo część scen Carrie Fisher
jako Leia, choć może nie jest to właściwy kierunek dla kina, jest
majstersztykiem możliwości współczesnej kinematografii.
Wszystko to podane jest w sposób, który ani na moment nie
traci dynamiki i nawet sceny ze wspomnień bohaterów nie nudzą, a sprawiają
tylko, że chcemy więcej.
Gwiezdne wojny:
Ostatni Jedi to parada efektów specjalnych, CGI, wybuchów i innych
fajerwerków podlana sosem z sentymentalizmu i wartkiej akcji. Ten film fanów
serii zachwyci, a całej reszty na pewno nie zniechęci do zapoczątkowanego przez
George’a Lucasa uniwersum.
Daniel Mierzwa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz