poniedziałek, 24 lipca 2017

Spider-Man: Homecoming (2017) - recenzja

1 komentarz:
 
Spider-Man: Homecoming (2017)
Reżyseria: Jon Watts 
Gatunek: Sci-fi, Akcja
Premiera w Polsce: 14 lipca 2017

Każdy lubi filmy o superbohaterach.  Bo jak nie lubić dzielnych, przystojnych mężczyzn (ostatnio też jednej kobiety), którzy poświęcą swój czas, piękną twarz i obcisły kostium, żeby uratować świat, a po tym wszystkim z chęcią przytulą jeszcze kogoś do dobrze wykształconej piersi?


Z nieco innego założenia wyszli jednak twórcy Spider-Man: Homecoming. Słynnym bohaterem w czerwono-niebieskim kostiumie nie uczynili herosa, bo chyba żaden heros nie ma piętnastu lat, w wolnym czasie nie układa Gwiazdy Śmierci z klocków znanej duńskiej filmy  i nie uczy się tańca od ciotki. A taki właśnie jest Peter Parker, nieśmiały, jeden z lepszych,  uczeń szkoły średniej, wychowany przez wspomnianą ciocię. A poznajemy go gdy kręci film z przygody jaką jest pobyt na szkoleniu słynnej drużyny Avengers w siedzibie firmy Tony’ego Starka (dla niewtajemniczonych w świat Marvela, to Iron Man, a nie daleki krewny wpływowego rodu z Westeros). I szczęśliwie twórcy odpuszczają nam historię o napromieniowanym pająku i śmierci wujka Bena, którą zna chyba każdy kto kiedykolwiek spotkał się z choćby ułamkiem uniwersum Człowieka-Pająka. Wcześniej poznajemy Adriana Toomesa, wyglądającego na pożyczonego z filmów Kena Loacha, właściciela firmy, która ma uporządkować zgliszcza po kosmicznej bójce Avengersów.  Ale jak to w kinie bywa zwykli ludzie nic nie znaczą wobec wielkiego biznesu i musi porzucić zlecenie. Udaje mu się jednak podwędzić fragment kosmicznego śmiecia. A dzięki niemu rozpocząć intratny biznes produkcji i sprzedaży broni oraz stać się czarnych charakterem na miarę Gru, znanym jako Birdman, tfu, Vulture.
 
Czas mija a Spiderman zajmuje się sprawami, od których u nas jest straż miejska. Pomaga staruszkom, łapie złodziejaszków, a między tym wyczynia akrobacje między wieżowcami wisząc na pajęczych sieciach i czeka na wezwanie od Starka na kolejną misję. A wszystko to, aby rano wstać, udać się do szkoły, popisywać się wiedzą na lekcjach i podkochiwać w pięknej Michelle, która godnie zastępuję znaną z poprzednich dzieł i dziełek o Peterze Parkerze, Mary-Jane.


Jon Watts, którego artystyczny dorobek to filmy takiej klasy, że elegancja nakazuje nie pisać żadnego przymiotnika ani tym bardziej rzeczownika, który trafnie by opisał ich poziom. Tutaj jednak pokazuje, że mając dobry scenariusz napisany zresztą przez rzeszę autorów (więc miał go kto poprawiać), potrafi stworzyć znakomite widowisko. A przy tym sprawnie mieszać konwencje, tak by widz nie czuł żadnego zgrzytu. Z jednej strony to film o superbohaterze, choć takim trochę z sąsiedztwa, który do wielkich czynów dopiero dojrzewa. A z drugiej film o dorastaniu, pełen poczucia humoru i trafnego prezentowania cieniów i blasków czasu wchodzenia w dorosłość. Bo przecież poza ratowaniem świata Spidermanowi chodzi też o poderwanie pięknej Michelle, rywalizowanie ze szkolnym rywalem Flashem, a przy tym pozostanie incognito, ukrywając prawdziwą tożsamość młodego podopiecznego Starka,  niczym Miley Cyrus prawdę o Hannah Montana.

Spiderman w wykonaniu Toma Hollanda, znanego wcześniej widzom głównie jako syn Naomi Watts w filmie o tsunami, tworzy tutaj przeciwieństwo wszystkich superbohaterów z uniwersum Marvela. Jest do bólu zwyczajny, poza bieganiem w obcisłym kostiumie prowadzi raczej nudne życie. I nie imponuje raczej niczym poza wiedzą. Sam Holland w roli chłopaka, który przekonuje się, że o byciu mężczyzną nie decyduje posiadanie super kostiumu czy umiejętność wiązania krawata, ale odwaga do podejmowania własnych decyzji, imponuje świetną grą aktorską, czym pewnie zaskoczy niejednego widza, który akurat nie spodziewa się tego po tak młodym aktorze w pełnym akcji filmie sci-fi. Jego rola jest niesamowicie przekonująca i pełna niuansów, gestów, spojrzeń czy min. Dobrze spisuje się też jako główny oponent, ale Michael Keaton, to aktorska pierwsza liga Hollywood. I jego rola złoczyńcy, który lata dzięki mechanicznym skrzydłom,  dokonuje zuchwałych napadów,  sprzedaje broń, a po tym wszystkim siedzi w domu w koszuli z żoną i córką, to jeden z najciekawszych czarnych charakterów kina ostatnich lat. I jeden z najlepiej zagranych. Vulture ze spiętą gestykulacją i lekko nerwową mimiką, obrazuje zło, które może mieścić się w każdym człowieku, a które w wyniku rozczarowań i rozgoryczenia ma szansę wyjść na zewnątrz. Po macoszemu potraktowane  zostały niestety, ale to już chyba w hollywoodzkich produkcjach norma, kobiece bohaterki. Marisa Tomei, znana z kilku dobrych ról oraz, podobno, przypadkowego Oscara, jest urocza, ale nie ma okazji pokazać niczego więcej. Michelle grana przez Laurę Herrier, po prostu jest zjawiskowa, ale poza wyglądem twórcy filmu niczego innego od tej postaci nie wymagali. Natomiast znana z seriali Disneya dla młodzieży Zendaya ma kilka błyskotliwych kwestii, ale nic poza tym. 
Wszystkie efektowne walory filmu, jak bardzo dobre, ale nieprzeszarżowane efekty specjalne, czy dobrze dopasowana muzyka przeplatana znanymi rockowymi przebojami dodają nowym przygodą Spidermana klasy, a ich potencjał w pełni pozwala wykorzystać technologia IMAX.  

Spider-Man: Homecoming to film, który w świecie superprodukcji o superbohaterach nie powoduje żadnej rewolucji, ale porządnie przewietrza zarówno ten gatunek, jak i przyzwyczajenia widzów. I ma całkiem udany morał. Że życie, zarówno zwyczajnego człowieka, jak i bycie bohaterem, to tak naprawdę zbieranie ciosu za ciosem, ale chodzi o to, żeby po każdym z nich wstać i iść dalej.


Za możliwość podziwiania nowych wyczynów Człowieka-Pająka w technologii IMAX dziękujemy kinu Cinema City Punkt 44 w Katowicach.

Daniel Mierzwa

1 komentarz:

  1. Mój chłopak chciał, chce bardzo na to pojechać :D

    Zapraszam http://ispossiblee.blogspot.com/2017/07/red-dress.html

    OdpowiedzUsuń