Spider-Man: Homecoming (2017)
Reżyseria: Jon Watts Gatunek: Sci-fi, Akcja
Premiera w Polsce: 14 lipca 2017
Każdy lubi filmy o superbohaterach. Bo jak nie lubić dzielnych, przystojnych
mężczyzn (ostatnio też jednej kobiety), którzy poświęcą swój czas, piękną twarz
i obcisły kostium, żeby uratować świat, a po tym wszystkim z chęcią przytulą
jeszcze kogoś do dobrze wykształconej piersi?
Z nieco innego
założenia wyszli jednak twórcy Spider-Man:
Homecoming. Słynnym bohaterem w czerwono-niebieskim kostiumie nie uczynili
herosa, bo chyba żaden heros nie ma piętnastu lat, w wolnym czasie nie układa
Gwiazdy Śmierci z klocków znanej duńskiej filmy
i nie uczy się tańca od ciotki. A taki właśnie jest Peter Parker,
nieśmiały, jeden z lepszych, uczeń
szkoły średniej, wychowany przez wspomnianą ciocię. A poznajemy go gdy kręci
film z przygody jaką jest pobyt na szkoleniu słynnej drużyny Avengers w
siedzibie firmy Tony’ego Starka (dla niewtajemniczonych w świat Marvela, to
Iron Man, a nie daleki krewny wpływowego rodu z Westeros). I szczęśliwie twórcy
odpuszczają nam historię o napromieniowanym pająku i śmierci wujka Bena, którą
zna chyba każdy kto kiedykolwiek spotkał się z choćby ułamkiem uniwersum
Człowieka-Pająka. Wcześniej poznajemy Adriana Toomesa, wyglądającego na
pożyczonego z filmów Kena Loacha, właściciela firmy, która ma uporządkować
zgliszcza po kosmicznej bójce Avengersów. Ale jak to w kinie bywa zwykli ludzie nic nie
znaczą wobec wielkiego biznesu i musi porzucić zlecenie. Udaje mu się jednak
podwędzić fragment kosmicznego śmiecia. A dzięki niemu rozpocząć intratny
biznes produkcji i sprzedaży broni oraz stać się czarnych charakterem na miarę
Gru, znanym jako Birdman, tfu, Vulture.
Czas mija a Spiderman zajmuje się sprawami, od których u nas
jest straż miejska. Pomaga staruszkom, łapie złodziejaszków, a między tym
wyczynia akrobacje między wieżowcami wisząc na pajęczych sieciach i czeka na
wezwanie od Starka na kolejną misję. A wszystko to, aby rano wstać, udać się do
szkoły, popisywać się wiedzą na lekcjach i podkochiwać w pięknej Michelle,
która godnie zastępuję znaną z poprzednich dzieł i dziełek o Peterze Parkerze,
Mary-Jane.
Jon Watts, którego artystyczny dorobek to filmy takiej
klasy, że elegancja nakazuje nie pisać żadnego przymiotnika ani tym bardziej
rzeczownika, który trafnie by opisał ich poziom. Tutaj jednak pokazuje, że
mając dobry scenariusz napisany zresztą przez rzeszę autorów (więc miał go kto
poprawiać), potrafi stworzyć znakomite widowisko. A przy tym sprawnie mieszać
konwencje, tak by widz nie czuł żadnego zgrzytu. Z jednej strony to film o
superbohaterze, choć takim trochę z sąsiedztwa, który do wielkich czynów dopiero
dojrzewa. A z drugiej film o dorastaniu, pełen poczucia humoru i trafnego
prezentowania cieniów i blasków czasu wchodzenia w dorosłość. Bo przecież poza
ratowaniem świata Spidermanowi chodzi też o poderwanie pięknej Michelle, rywalizowanie
ze szkolnym rywalem Flashem, a przy tym pozostanie incognito, ukrywając
prawdziwą tożsamość młodego podopiecznego Starka, niczym Miley Cyrus prawdę o Hannah Montana.
Spiderman w wykonaniu Toma Hollanda, znanego wcześniej
widzom głównie jako syn Naomi Watts w filmie o tsunami, tworzy tutaj
przeciwieństwo wszystkich superbohaterów z uniwersum Marvela. Jest do bólu
zwyczajny, poza bieganiem w obcisłym kostiumie prowadzi raczej nudne życie. I
nie imponuje raczej niczym poza wiedzą. Sam Holland w roli chłopaka, który
przekonuje się, że o byciu mężczyzną nie decyduje posiadanie super kostiumu czy
umiejętność wiązania krawata, ale odwaga do podejmowania własnych decyzji, imponuje
świetną grą aktorską, czym pewnie zaskoczy niejednego widza, który akurat nie
spodziewa się tego po tak młodym aktorze w pełnym akcji filmie sci-fi. Jego
rola jest niesamowicie przekonująca i pełna niuansów, gestów, spojrzeń czy min.
Dobrze spisuje się też jako główny oponent, ale Michael Keaton, to aktorska
pierwsza liga Hollywood. I jego rola złoczyńcy, który lata dzięki mechanicznym
skrzydłom, dokonuje zuchwałych
napadów, sprzedaje broń, a po tym
wszystkim siedzi w domu w koszuli z żoną i córką, to jeden z najciekawszych
czarnych charakterów kina ostatnich lat. I jeden z najlepiej zagranych. Vulture
ze spiętą gestykulacją i lekko nerwową mimiką, obrazuje zło, które może mieścić
się w każdym człowieku, a które w wyniku rozczarowań i rozgoryczenia ma szansę
wyjść na zewnątrz. Po macoszemu potraktowane
zostały niestety, ale to już chyba w hollywoodzkich produkcjach norma,
kobiece bohaterki. Marisa Tomei, znana z kilku dobrych ról oraz, podobno,
przypadkowego Oscara, jest urocza, ale nie ma okazji pokazać niczego więcej.
Michelle grana przez Laurę Herrier, po prostu jest zjawiskowa, ale poza
wyglądem twórcy filmu niczego innego od tej postaci nie wymagali. Natomiast
znana z seriali Disneya dla młodzieży Zendaya ma kilka błyskotliwych kwestii,
ale nic poza tym.
Wszystkie efektowne walory filmu, jak bardzo dobre, ale nieprzeszarżowane efekty specjalne, czy dobrze dopasowana muzyka przeplatana znanymi rockowymi przebojami dodają nowym przygodą Spidermana klasy, a ich potencjał w pełni pozwala wykorzystać technologia IMAX.
Spider-Man: Homecoming
to film, który w świecie superprodukcji o superbohaterach nie powoduje żadnej
rewolucji, ale porządnie przewietrza zarówno ten gatunek, jak i przyzwyczajenia
widzów. I ma całkiem udany morał. Że życie, zarówno zwyczajnego człowieka, jak
i bycie bohaterem, to tak naprawdę zbieranie ciosu za ciosem, ale chodzi o to,
żeby po każdym z nich wstać i iść dalej.
Za możliwość podziwiania nowych wyczynów Człowieka-Pająka w technologii IMAX dziękujemy kinu Cinema City Punkt 44 w Katowicach.
Daniel Mierzwa
Mój chłopak chciał, chce bardzo na to pojechać :D
OdpowiedzUsuńZapraszam http://ispossiblee.blogspot.com/2017/07/red-dress.html