piątek, 23 września 2016

#44 Melancholia (2011) - recenzja

1 komentarz:
 
Melancholia (2011)
Reżyseria: Lars von Trier
Gatunek: Dramat, Sci-Fi
Premiera w Polsce: 27 maja 2011

Lars von Trier to reżyser, który przyzwyczaił kinomanów do kontrowersji, ale też do tego, że jego filmy to pełne emocji spektakle, często wręcz genialne. Jego Melancholia, wielki przegrany festiwalu filmowego w Cannes w 2012 roku, jest własnie takim obrazem.
Film ten podzielony jest na dwie części. Pierwsza część zatytułowana jest imieniem Justine. Tak nazywa się młodsza z sióstr będących głównymi bohaterkami tej duńsko-niemiecko-francusko-szwedzkiej koprodukcji, i opowiada o jej przyjęciu weselnym. Impreza okazuje się rozczarowaniem. Postawa Justine nie jest postawą szczęśliwej panny młodej. Jej zachowanie jest zwiastunem poważnej depresji. Tak jak zbliżające się do Ziemi, obserwowane przez bohaterów filmu ciało niebieskie jest zwiastunem zbliżającej się katastrofy.
Druga część filmu, nazwana imieniem drugiej z sióstr- Claire, dzieje się nieco później niż pierwsza . W tej części Justine, już w poważnej depresji, odwiedza swoją siostrę i jej rodzinę . To spotkanie jest próbą charakteru sióstr. Młodsza, pełna rezygnacji i przejmująco smutna, obojętna wobec wszystkich, dominuje nad całym otoczeniem. Wprowadza dekadencką atmosferę. Starsza natomiast próbuje dbać o siostrę, a przy tym nie ranić reszty rodziny. Wydaję się, że to ona bardziej cierpi z powodu choroby Justine niż ona sama. Młodsza siostra nie sprawia wrażenia cierpiącej, a raczej ignorującej i dojmująco obojętnej.
Sytuacja zmienia się jednak pod wpływem tytułowej Melancholii, planet przez wiele lat ukrytej za Słońcem, która pojawiła się na niebie już w pierwszej części filmu. Nieznana planeta jest symbolem potęgi natury. Sił, przed którymi człowiek nie jest się w stanie obronić. Claire próbuje wszystkich sposobów, aby chronić siebie i swoich bliskich, jest jednak bezradna wobec sił przyrody.
Melancholia symbolizuje też odwieczne cykle istniejące we Wszechświecie., w którym ciągle coś powstaje, ale coś przestaje też istnieć. A Ziemia jest tylko jednym z elementów wielkiej kosmicznej całości, znaczącym nie mniej, nie więcej niż inne.
Okazuje się, że wobec sytuacji końca świata tylko pogrążona w depresji Justine jest w stanie zachować spokój. Akceptuje destrukcję jako część przyrody. Nie walczy o przeżycie, nie panikuje. Wie, że  źródłem cierpień jest człowiek i jego relacje z resztą świata, a nie kosmos. Wszechświat jest tak samo nieczuły jak ludzie, ale nigdy też nie był dla Justine gwarantem bezpieczeństwa. Justine nie boi się końca świata. Bo jej świat już dawno rozpadł się pod wpływem choroby.
Film von Triera jest pięknym pod względem wizualnym dziełem traktującym w niezwykle poetycki sposób o relacji między ludźmi, między człowiekiem a naturą, jest też przejmującym stadium depresji, choroby, która powoduje cierpienie tych, którzy na nią chorują, ale też ich bliskich.



Daniel Mierzwa

1 komentarz:

  1. Film fajny w sumie ale jednak to nie dla mnie :)

    Zapraszam http://ispossiblee.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń